Grzegorz Kłos 09-06-2017 (01:28)
Naprawdę nazywa się Shmulik Firstenberg i urodził się w Wałbrzychu. Dzięki niemu termin "ninja"
wszedł na stałe do słownika filmowego, a Michael Dudikoff stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych
twarzy lat 80. Rozmawiam z reżyserem Samem Firstenbergiem, który jest gościem honorowym 20. Festiwalu Filmów Kultowych
w Gdańsku.
Grzegorz Kłos, WP: dla części fanów twoich filmów będzie szokiem, że urodziłeś się
w Polsce. Dlaczego twoja rodzina zdecydowała się na przeprowadzkę do Izraela?
Sam Firstenberg: Moi rodzice pochodzili z Sochaczewa, ale II wojnę światową spędzili na Syberii. Po powrocie
do Polski, podobnie jak inni Żydzi, osiedlili się w Wałbrzychu, gdzie wiedli spokojne życie klasy średniej.
Mój tata był szanowanym nauczycielem muzyki i wykładał w kilku lokalnych szkołach. Rodzice zdecydowali
się opuścić kraj, kiedy stało się jasne, że Polska upodabnia się do ZSRR. Na własnej
skórze doświadczyli, do czego zdolni są komuniści i nie zamierzali ponownie przez to przechodzić.
Masz jakieś wspomnienia związane z Polską?
Niestety. Miałem zaledwie pięć miesięcy, kiedy w 1950 r. wyjechaliśmy z kraju. W Izraelu, jeszcze
lata po przeprowadzce, rodzice mówili w domu po polsku. Moja starsza siostra do dziś świetnie posługuje się
językiem polskim - w przeciwieństwie do mnie. Nie używam go od jakichś 60 lat i pamiętam jedynie
kilka podstawowych słów oraz jedną piosenkę. Liczę, że wizyta w Gdańsku i rozmowy z fanami rozbudzą
moje wspomnienia.
To nie będzie twoja pierwsza wizyta w kraju przodków.
Tak, 10 lat temu wraz z dużą grupą krewnych i moim 95-letnim ojcem odwiedziliśmy Sochaczew, gdzie byliśmy
gośćmi władz miasta. Pojechaliśmy też do Warszawy, Krakowa i Oświęcimia. Wizyta w Gdańsku
będzie dla mnie szczególna. Nie mogę doczekać się, kiedy bliżej poznam kolebkę rewolucji, która
obaliła komunizm w tej części Europy.
Podczas 20. Festiwalu Filmów Kultowych w Gdańsku odbędzie się twoja retrospektywa. Jakie filmy zobaczymy? Co
przygotowałeś dla fanów?
Podczas festiwalu będą pokazywane cztery wyreżyserowane przeze mnie filmy – "Amerykański ninja 1
i 2", "Ninja 3: Dominacja" i "Breakdance 2: Electric Boogaloo" – oraz dokument poświęcony wytwórni Cannon
Films, w którym się pojawiam (ZOBACZ PEŁNY PROGRAM FESTIWALU). Każdy seans poprzedzi moja prelekcja. Ponadto
zarówno przed, jak i po pokazach jestem dostępny dla publiczności. Jeśli chcecie zadać pytania, zrobić
zdjęcie, podpisać DVD czy plakat albo po prostu pogadać, to serdecznie zapraszam! Ponadto w poniedziałek
12 czerwca o godzinie 17:30 w klubie B90 odbędzie się specjalne spotkanie ze mną, gdzie porozmawiamy o moich
filmach, karierze i robieniu niskobudżetowego kina w Hollywood. Powiem szczerze, że nie mogę się doczekać.
We wspólnym oglądaniu, rozmawianiu o filmach i dzieleniu się swoimi doświadczeniami jest coś niesamowitego.
Dla mnie to właśnie jest magia kina.
Który z filmów, jakie zobaczymy w Gdańsku, cenisz sobie najbardziej?
Z tych czterech filmów najbardziej lubię "Amerykańskiego ninję", w którego produkcję byłem zaangażowany
od samego początku. Kręcenie go było ekscytującym doświadczeniem, zwłaszcza, że w głównych
rolach pojawili się wówczas mało znani Steve James i Michael Dudikoff, którego odkryliśmy dla kina. Obaj rewelacyjnie
wcieli się w swoje postacie. Bohaterem jest chłopak z przeszłością, który zostaje uwikłany w
nieprawdopodobną intrygę, ale według mnie ważniejsza jest tu historia miłosna rozgrywająca się
w centrum wydarzeń.
Kiedy rozpoczęła się twoja przygoda z filmem?
Przyznam się, że nigdy nie szalałem za europejskim kinem. Całe moje dzieciństwo i okres dojrzewania
wypełniały hollywoodzkie filmy. Kiedy w 1972 roku skończyłem 22 lata, nadarzyła się okazja wyjazdu
do Los Angeles. Nie mogłem z niej nie skorzystać. Gdy wylądowałem w Stanach, w końcu poczułem
się, jakbym wrócił do domu. Postanowiłem oddać się pasji do kina i zostać tam na stałe.
Skończyłem szkołę filmową, zacząłem pracować jako drugi reżyser, potem nakręciłem
swój pierwszy film. Kino stało się moim sposobem na życie.
W Polsce "Amerykański ninja" bił rekordy popularności w epoce VHS i do dziś często powtarzany jest
w kablówce. Dzięki niemu Dudikoff stał się jedną z ikon epoki, ale nie on pierwszy był typowany do
roli.
Wytwórnia Cannon, która wyprodukowała "Amerykańskiego ninję", chciała, aby główną rolę
zagrał Chuck Norris. Ten jednak odmówił. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się o planach obsadzenia
Norrisa, kiedy zobaczyłem plakat reklamujący film (Cannon miało w zwyczaju zaczynać od zarysu historii,
gwiazdy i plakatu, który miał sprzedać film inwestorom. Scenariusz był często rzeczą drugorzędną
– G.K.).
Michael Dudikoff nie był jedyną gwiazdą, z którą współpracowałeś. Kręciłeś
też z Sybil Daning i Klausem Kinskim.
Kinski i Daning zagrali w głośnym izraelskim filmie "Operacja Piorun" z 1977 roku. Scenariusz opowiadający
o porwaniu izraelskiego samolotu przez terrorystów oparto na prawdziwych wydarzeniach. Na planie pełniłem funkcję
drugiego reżysera. Sybil była niezwykle miła i do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Za to moje stosunki
z Klausem były delikatnie mówiąc inne. Ten facet był naprawdę szalony (śmiech). Reżyser Menahem
Golan (na zdjęciu poniżej z Samem Firstenbergiem) miał z nim utrapienie, ale kiedy przychodziło do grania,
dawał z siebie wszystko.
Na 20. Festiwalu Filmów Kultowych w Gdańsku zostanie też pokazany dokument "Electric Boogaloo: The Untold Wild Story
of Cannon Films", poświęcony jednej z najsłynniejszych niezależnych wytwórni lat 80., dla której nakręciłeś
swoje największe hity. Jak współpracowało się z jej legendarnymi szefami - Menahemem Golanem i Yoramem
Globusem?
Znałem Menahema i Yorama na długo przed tym, kiedy Cannon Films stało się słynne. Przez wiele lat
pracowałem dla nich, zaczynając jako chłopak od wszystkiego. Golan i Globus byli kuzynami, którzy wypracowali
określony sposób pracy: Yoram odpowiadał za sprawy finansowe i nie wnikał w sprawy artystyczne, z kolei Menahem
był producentem kreatywnym, który angażował się we wszystkie etapy produkcji – od scenariusza po
montaż. Kiedy dla nich kręciłem, dawali mi wolną rękę. Wkraczali dopiero, kiedy przekroczyłeś
budżet albo okres zdjęciowy – a ja nigdy nie miałem z tym problemu. Ufali mi, między nami panowały
przyjacielskie relacje.
Pierwszym wyreżyserowanym przez ciebie filmem dla Cannona był "Ninja 2: Zemsta Ninja", dziś uważany za
szczytowe osiągnięcie gatunku. W roli głównej pojawił się legendarny Sho Kosugi.
Menahem, który wyreżyserował pierwszą część z Franco Nero (włoska gwiazda kina gatunkowego
i odtwórca roli w oryginalnym "Django"– G.K.), stwierdził, że sequel powierzy komuś innemu. Padło
na mnie, choć nie miałem pojęcia ani o kręceniu filmów akcji, ani nigdy przedtem nie słyszałem
słowa "ninja". Ale to była moja życiowa szansa, więc bez wahania się zgodziłem. Po obejrzeniu
jedynki i przeczytaniu kilku książek mniej więcej wiedziałem w czym rzecz. Z pomocą przyszedł
mi Sho Kosugi (mistrz sztuk walki i gwiazda filmów o ninja lat 80. – G.K.), który też odpowiadał za choreografię
walk w filmie. Wziął mnie pod swoje skrzydła i wprowadził w arkana sztuk walki oraz ninjitsu. Dzięki
jego wiedzy, profesjonalizmowi i ogromowi pracy, jaką włożył w przygotowania, osiągnęliśmy
świetny efekt. Praca z Sho była prawdziwą przyjemnością.
W twojej filmografii figuruje także serial, który w latach 90. cieszył się w Polsce ogromną popularnością.
Mam na myśli "Żar tropików".
Kręciłem "Amerykańskiego samuraja" z Davidem Bradleyem (gwiazda kina kopanego lat 90. – G.K.) w Tel Awiwie,
kiedy zadzwonił do mnie producent serialu, który szukał ekipy reżyserskiej do drugiego sezonu. Ponieważ
zdjęcia miały być kręcone w Izraelu, a praca tam zawsze jest dla mnie przyjemnością, chętnie
więc przystałem na propozycję. Ekipa "Żaru tropików" była fantastyczna, podobnie jak aktorzy, choć
praca dla TV okazała się diametralnie różna od tego, co robiłem do tamtej pory.
Od kilkunastu lat przebywasz na filmowej emeryturze. Czym teraz się zajmujesz?
Kiedy przestałem kręcić, musiałem jakoś inaczej spożytkować rozpierającą mnie
energię i kreatywność. Zająłem się więc projektowaniem i robieniem mebli. Ponadto fotografuję,
uprawiam ogród oraz animuję życie kulturalne izraelskiej społeczności w Los Angeles. Mam więc wiele
okazji, aby robić to, co robiłem kręcąc filmy – opowiadać historie.
|